piątek, 17 czerwca 2016

Waldensi - chrześcijańscy iluminaci

WALDENSI - Prawdziwe mistyczne chrześcijaństwo dawnych iluminatów


Słowo o Autorce: Z domu nazywana Harmon - ur. 26 listopada 1827 w Gorham, w stanie Maine – zm. 16 lipca 1915 w Elmshaven, w stanie Kalifornia - mistyczka i prorokini amerykańska, jedna z założycieli Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Jej rodzice Robert i Eunice Harmon należeli do Episkopalnego Kościoła Metodystów, z którego zostali wyłączeni w 1843 roku ze względu na ich wiarę w powtórne przyjście Chrystusa czyli w Adwent. Była wegetarianką i czynną propagatorką wegetarianizmu. Napisała 66 książek o tematyce chrześcijańskiej. Waldensi uchodzą za pierwowzór dawnych iluminackich, oświeceniowych ruchów mistycznych w tradycji chrześcijańskiej. Waldensi to taka lepsza, pozytywna forma chrześcijaństwa opartego na wiedzy czyli na gnozie... 

Ellen Gould White z domu Harmon

Waldensi 


Pośród duchowej ciemności, jaka spowiła ziemię w czasie wielowiekowej władzy papieskiej, Światło Prawdy nie mogło być zupełnie zgaszone. Zawsze istnieli świadkowie Boga, którzy pielęgnowali wiarę w Jezusa Chrystusa jako jedynego pośrednika między Bogiem a człowiekiem i święcili prawdziwy dzień odpocznienia — sobotę, oraz dla których jedynym prawem życia było Pismo Święte. Świat nigdy się nie dowie jak wiele zawdzięcza tym ludziom. Piętnowano ich jako heretyków, kwestionowano ich postępowanie, oczerniano charaktery, zatajano lub opacznie przedstawiano treść ich pism. Oni mimo to byli niewzruszeni — przez stulecia zachowali wiarę w jej pierwotnej czystości jako święte dziedzictwo dla przyszłych pokoleń. 

Historia ludu Bożego w czasie ciemnego średniowiecza, jakie nastąpiło z rozpoczęciem panowania papiestwa, zapisana jest na kartach ksiąg niebios, w ziemskich zaś kronikach poświęcono jej niewiele miejsca. Oprócz oskarżeń prześladowców ludu Bożego, niewiele śladów ich istnienia znajdujemy w annałach historii. Rzym w przebiegły sposób wymazywał wszelki ślad sprzeciwu jego doktrynom czy dekretom. Wszystko, co zostało uznane za heretyckie - zarówno ludzi jak i pisma - starano się zniszczyć. Wystarczało zasłyszenie najmniejszej wątpliwości lub kwestionowania dogmatów papieskich, aby pozbawić życie bogatego czy biednego, wysoko czy nisko postanowionego. Rzym starał się również zniszczyć każdy dowód swojego okrucieństwa wobec innowierców. Sobory papieskie zalecały, aby księgi pisma zawierające tego rodzaju sprawozdania były palone. Przed wynalezieniem druku ksiąg takich nie było wiele, a istniejące nie nadawały się do przechowywania; władze papieskie mogły więc z powodzeniem zrealizować swój cel, Żaden Kościół leżący w zasięgu władzy Rzymu nie cieszył się długo wolnością religijną. Papiestwo z chwila zdobycia supremacji zaczęło niszczyć wszystkich, którzy nie chcieli uznać jego zwierzchnictwa, toteż poszczególne Kościoły jeden po drugim poddawały się przemocy Rzymu. 

Wielka Brytania wcześnie przyjęła chrześcijaństwo. Ewangelia dotarła do mieszkańców tych wysp w pierwszych wiekach naszej ery i była tam jeszcze czysta i wolna od rzymskich zniekształceń. Prześladowanie ze strony pogańskich władców, które dosięgało również i dalekie brzegi wysp brytyjskich, było jedynym darem, jaki tamtejsze wspólnoty chrześcijańskie od Rzymu otrzymały. Wielu chrześcijan uciekając przed prześladowaniami w Anglii znalazło schronienie w Szkocji; stąd Prawda przedostała się do Irlandii, gdzie przyjęto ją z radością. 


Kiedy Sasi wtargnęli do Brytanii, w kraju zapanowało pogaństwo. Zdobywcy wzgardzili naukami swych niewolników, toteż chrześcijanie zmuszeni byli szukać schronienia w górach i dzikich wrzosowiskach. Wszakże ukrywane przez jakiś czas światło nie przestało świecić. W Szkocji po upływie stulecia zabłysło takim blaskiem, iż promienie jego dosięgły odległych krajów. Z Irlandii pochodził pobożny Kolumb i jego współpracownicy. Zgromadziwszy rozproszonych wierzących na nie zamieszkanej wyspie Iona, założyli oni tam ośrodek pracy misjonarskiej. Jeden z nich święcił biblijny dzień odpocznienia, sobotę, a za jego przykładem prawdę tę przyjęli inni. Na wyspie założono szkołę, skąd ewangeliści udawali się nić tylko do Szkocji i Anglii, lecz także do Niemiec, Szwajcarii, a nawet Włoch. Ale Rzym zwrócił w końcu swoje oczy i na Brytanię, chcąc także tam rozprzestrzenić swą władzę. W szóstym wieku wysłannicy Rzymu rozpoczęli nawracanie pogańskich Sasów. Dumni barbarzyńcy przyjęli ich przychylnie i wiele tysięcy przyjęło rzymską wiarę. W miarę postępu pracy przywódcy papiescy i nawróceni Sasi musieli zetknąć się z prostymi i skromnymi chrześcijanami — wyznawcami czystej nauki biblijnej. Jakże wielka była między nimi różnica! Tych pierwszych cechowała wystawność, wiara w zabobony i zarozumialstwo; nauki i życie drugich tętniły prostymi zasadami Biblii. Rzymscy wysłannicy zażądali, aby i ci chrześcijanie uznali zwierzchnictwo papieża. Brytowie uprzejmie odpowiedzieli, że chcą kochać wszystkich ludzi, lecz papież nie jest upoważniony do sprawowania rządów w Kościele, dlatego mogą mu okazać tylko taką uległość, jaka należy się każdemu naśladowcy Chrystusa. Parokrotnie ponawiano próby zapewnienia Rzymowi posłuszeństwa Brytów, lecz owi pokorni chrześcijanie, zaskoczeni pychą posłów papieskich, odpowiadali stanowczo, że nie znają innego Pana oprócz Chrystusa. 

Papiestwo okazało wtedy swe prawdziwe oblicze. Rzymski przywódca powiedział: „Jeżeli nie chcecie przyjąć braci, którzy przynoszą wam pokój, spotkacie nieprzyjaciół, którzy przyniosą wam wojnę. Jeżeli razem z nami nie będziecie wskazywać Sasom chrześcijańskiej drogi życia, z ich ręki otrzymacie śmierć" (I.H. Merle D'Aubigne, History of The Reformation of the Sixteenth Century, XVII, 2). Nie były to czcze groźby. Zaczęła się walka ze świadkami wiary biblijnej, intrygi i oszustwa, aż zniszczono ich zbory w Brytanii lub zmuszono je do poddania się władzy papieskiej. 

W krajach znajdujących się poza obrębem władzy Rzymu istniały przez wiele wieków grupy chrześcijańskie nie skażone papieskim odstępstwem. Choć były one otoczone pogaństwem i z upływem lat przyjęły wiele jego błędów, Biblię jednak traktowały jako jedyną podstawę wiary i nieugięcie wyznawały wiele jej prawd. Chrześcijanie wierzyli w niezmienność prawa Bożego i święcili sobotę według czwartego przykazania, Takie wspólnoty znajdowały się w Środkowej Afryce i w Azji wśród Armeńczyków. 

Wśród tych, którzy oparli się atakom papieskim, na pierwszym miejscu stali waldensi. W kraju, gdzie papiestwo miało swą siedzibę, zdecydowanie sprzeciwiano się jego fałszerstwom i zepsuciu. Przez długie wieki zbory waldensów w Piemoncie zdołały utrzymać swa niezależność od Rzymu. lecz nadszedł czas, kiedy papież postanowił podporządkować swej władzy i ten lud. Po bezskutecznych walkach z rzymską tyranią przywódcy niektórych zborów piemonckich, acz niechętnie, poddali się władzy papieskiej, przed którą cały świat zdawał się chylić czoła. Inni Jednak odmówili— posłuszeństwa autorytetowi papieża i prałatów. Byli zdecydowani pozostać wiernymi Bogu, zachowując czystość i prostotę wiary. Nastąpił więc podział. Ci, którzy pozostali przy starej wierze, musieli Piemont opuścić. Niektórzy porzucając rodzinne Alpy zatknęli sztandar Prawdy w obcych krajach. Inni znaleźli schronienie w niedostępnych jaskiniach lub górskich dolinach i tam na wolności chwalili Pana. 

Wiara, którą przez wiele stuleci zachowywali i której nauczali waldensi, była wyraźnym przeciwieństwem fałszywych nauk rozpowszechnianych przez Rzym. Podstawą wiary tego ludu było pisane Słowo Boże — zasady prawdziwego chrześcijaństwa. Ale ci prości wieśniacy, żyjący w mrocznych kryjówkach, odcięci od świata i obarczeni codziennymi obowiązkami doglądania trzód i winnic, nie odkryli sami tej prawdy, która sprzeciwiała się zasadom i błędom kościoła odstępczego. Ich wiara nie była czymś nowym, odziedziczyli ą po ojcach. Walczyli oni za wiarę Kościoła apostolskiego - „wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym" (Judy 3). „Kościół na pustyni", a nie dumne kapłaństwo na tronie światowej stolicy, był prawdziwym Kościołem Chrystusa. stróżem skarbów prawdy, które Bóg powierzył swemu ludowi, aby je podać światu. 

Jednym z głównych powodów, który doprowadził do oderwania się prawdziwego Kościoła od Rzymu, była nienawiść tego drugiego do biblijnego sabatu. Wypełniło się to, co głosiło proroctwo — Prawda przez moc papieską „została powalona na ziemię" (Dan. 8,12). prawo Boże zdeptano, a na jego miejsce postawiono tradycje i zwyczaje ludzkie. Kościoły, które znajdowały się pod władzą papieską, wcześnie zostały zmuszone do czczenia niedzieli jako dnia świętego. Zamieszanie było tak wielkie, że błędy i zabobony potrafiły owładnąć nawet wieloma prawdziwymi dziećmi Bożymi; święcili oni sobotę, lecz równocześnie w niedzielę wstrzymywali się od pracy. Taki stan nie zadowalał jednak przywódców papieskich; żądali oni nie tylko uznania niedzieli, lecz bezczeszczenia sabatu i ostro oskarżali tych, którzy ośmielili się oddać mu cześć. Tylko ten, kto był poza zasięgiem władzy rzymskiej, mógł w spokoju zachowywać zakon Boży. 

Waldensi należeli do pierwszych w Europie posiadaczy własnego przekładu Pisma Świętego. Na wiele lat przed Reformacją dokonali przekładu Biblii na rodzimy język, dzięki czemu zachowali nie sfałszowaną Prawdę, a zarazem stali się szczególnym przedmiotem nienawiści i prześladowań. Waldensi głosili, że Kościół rzymski jest odstępczym Babilonem z księgi Objawienia św. Jana i z narażeniem życia opierali się zwiedzeniom papiestwa. Pod naciskiem długotrwałego prześladowania niektórzy osłabli w wierze i stopniowo porzucali zasadnicze nauki biblijne; inni jednak mocno trwali w Prawdzie. W wiekach odstępstwa wśród waldensów byli i tacy, którzy poza nieuznawaniem władzy Rzymu, odrzucili także kult obrazów jako bałwochwalstwo i święcili prawdziwy dzień odpocznienia sobotę. Pomimo straszliwych prześladowań zachowali swą wiarę. Choć dosięgały ich włócznie Sabaudczyków, choć paleni byli na rzymskich stosach, jednak niezachwianie bronili Słowa Bożego i należnej mu czci. 

Wśród gór - które zawsze były ucieczką dla uciśnionych i prześladowanych - waldensi znaleźli schronienie. Tam przechowywano światło Prawdy podczas ciemnego średniowiecza, tam też przez tysiąc lat świadkowie Prawdy zachowywali pierwotną wiarę. 

Bóg przygotował dla swego ludu świątynię natury odpowiadającą wielkim prawdom Biblii, które mu powierzono. Dla tych wiernych wygnańców góry były symbolem sprawiedliwości Jahwe. 

Swym dzieciom wskazywali na wyżyny i szczyty, które w majestatycznej wspaniałości wznosiły się przed nimi, opowiadając im o Wszechmogącym, u którego nie ma zmiany ani „zaćmienia", a którego Słowo jest tak samo pewne i niewzruszone, jak te skalne masywy. Bóg utwierdził góry i ugruntował je; żadne inne ramię, oprócz ręki Nieskończonej Mocy, nie zdoła ich ruszyć z posad. Tak samo Bóg uratował dekalog, podstawę panowania na niebie i ziemi Ręka ludzka mogła dosięgnąć bliźnich i pozbawić ich życia; ręka ta ruszyła także góry z posad i rzuciła je w morze tak samo, jak ośmieliła się zmienić przepisy zakonu Bożego i zniweczyć Jego obietnice dane tym, którzy czynią Wolę Bożą. Jednak w swej wierności wobec zakonu Bożego słudzy Boga powinni trwać tak mocno, jak nieporuszone góry. 

Góry otaczające doliny, w których mieszkali waldensi, były wiecznymi świadkami twórczej mocy Bożej i niezawodnym zapewnieniem Jego opieki. Wygnańcy polubili te ciche symbole obecności Jahwe. Nie narzekali na swój trudny los, nigdy też nie odczuwali samotności wśród cichych gór. Dziękowali Bogu, że przygotował im schronienie przed gniewem i okrucieństwem ludzi i że mogli cieszyć się wolnością. Często, gdy wróg ich prześladował, twierdze gór okazywały się najpewniejszym schronieniem. Z niejednej wysokiej skały rozbrzmiewały pieśni dziękczynne i pochwalne, a wojska rzymskie nie mogły ich stłumić. 

Jezus Chrystus - Jehoszua
Pobożność tych naśladowców Chrystusa była szczera, czysta i żarliwa. Prawdę cenili ponad wygodne domy, dobra doczesne, przyjaciół, krewnych, a nawet ponad życie. Zasady te wszczepiali również w serca młodzieży. Od wczesnych lat życia nauczano dzieci prawd Pisma Świętego, a także wpajano im posłuszeństwo wobec wymagań zakonu. Ponieważ istniało bardzo mało odpisów Biblii, uczono się Słowa Bożego na pamięć, a wielu waldensów potrafiło odtworzyć obszerne partie Starego i Nowego Testamentu. Myśli Boże łączono ze wspaniałymi obrazami natury i najdrobniejszymi błogosławieństwami życia codziennego. Małe dzieci uczono spoglądać z dziękczynieniem ku Bogu jako Dawcy wszelkich łask i radości. Rodzice, choć czule i serdecznie kochali swe dzieci, nie przyzwyczajali ich do wygód, stało bowiem przed nimi życie pełne prób i trudności, a może nawet czekała ich męczeńska śmierć. Od dzieciństwa przyzwyczajano waldensów do znoszenia trudności, do posłuszeństwa, a zarazem do samodzielnego myślenia i działania. Wcześnie uczono dzieci ponoszenia odpowiedzialności, ostrożności w mowie i rozsądnego milczenia. Jedno nierozważne słowo wypowiedziane w obecności nieprzyjaciela mogło zagrozić życiu nie tylko jednej osoby, lecz setek braci, gdyż jak wilki goniły swą zdobycz, tak nieprzyjaciele Prawdy prześladowali tych, którzy walczyli o wolność sumienia i wyznania. 

Waldensi, wyrzekłszy się ziemskich bogactw i dobrobytu, wytrwale pracowali na codzienny chleb. Uprawiano każdy skrawek urodzajnej ziemi, jaką można było znaleźć w dolinach i na zboczach gór. Oszczędność i samozaparcie stanowiły część wychowania, które dzieci otrzymywały jako jedyny spadek. Nauczono je, że Pan uczynił życie szkołą dyscypliny i że swe potrzeby należy zaspokajać jedynie dzięki osobistej pracy, zaradności, troskliwości i wierze. Może taki sposób życia był trudny i męczący, ale był na pewno zdrowy i stanowił właśnie to, czego ludzie potrzebują w swym upadłym stanie; była to szkoła, jaką Pan przygotował dla wychowania i rozwoju człowieka. Młodzież waldensów, przyzwyczajona do trudów i ciężkiej pracy, nie zaniedbywała jednak kształcenia umysłu. Uczono, że wielkie ich siły należą do Boga i wszystkie muszą być doskonale rozwijane dla Jego służby. 

Zbory waldensów w swej rzeczywistości i prostocie dorównywały zborom czasów apostolskich. Odrzuciwszy władzę papieża i prałatów, waldensi uważali Biblię za najwyższy i nieomylny autorytet. Ich duchowni poszli śladami Mistrza, który nie „przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służył". Karmili trzodę Pańską prowadząc ją na zielone pastwiska i do życiodajnych wód świętego Słowa Bożego. Z dala od pomników światowej sławy i pychy lud ten nie zbierał się we wspaniałych kościołach czy katedrach, lecz w cieniu gór, w dolinach Alp, a w czasie niebezpieczeństw w jakiejkolwiek twierdzy skalnej, by tam słuchać słów Prawdy z ust sług Chrystusa. Duszpasterze nie tylko głosili ewangelię, lecz także odwiedzali chorych, nauczali dzieci, napominali błądzących, starali się łagodzić wzajemne nieporozumienia i wzmacniać braterską miłość. W czasie pokoju utrzymywali się z dobrowolnych darów ludu, lecz podobnie jak apostoł Paweł, który szył namioty, każdy z nich znał jakieś rzemiosło lub zawód, by móc w razie potrzeby samemu troszczyć się o swój byt. 

Duszpasterze uczyli młodzież. Nie lekceważąc innych nauk, Biblię uważano za główny przedmiot studiów. Uczniowie, obok listów apostolskich, uczyli się na pamięć ewangelii według św. Mateusza i Jana; przepisywali również Pismo Święte. Niektóre rękopisy obejmowały całą Biblię, inne zaś tylko krótkie wyjątki, do których dołączone były objaśnienia tekstów podane przez wykładających Biblię. W ten sposób rozpowszechniano skarby Prawdy, ukrywane długo przez tych którzy wywyższali się ponad Boga. Dzięki cierpliwej i wytrwałej pracy, czasami w ciemnych, głębokich jaskiniach skalnych, oświetlonych jedynie światłem pochodni, powstawały wiersz po wierszu, rozdział po rozdziale kopie Pisma Świętego. Dzieło Boże postępowało naprzód, a wola Pańska jaśniała niczym czyste złoto. Jak wyraźniejsza i mocniejsza stawała się ta wola na skutek doznawanych prześladowań dla imienia Pana, mogli zrozumieć tylko ci, którzy brali udział w tej pracy. Aniołowie z nieba towarzyszyli wiernym pracownikom. 

Kapłani i biskupi z podszeptu szatana starali się pogrzebać Słowo Prawdy w natłoku błędu, odstępstwa i zabobonów, lecz w cudowny sposób zostało ono zachowane podczas długich lat duchowej ciemności w nie sfałszowanej postaci. Nie nosiło piętna ludzkiego, lecz pieczęć samego Boga. Ludzie bezustannie starali się zaciemnić jasne i proste znaczenie Pisma Świętego i tak je przedstawić, by przeczyło samemu sobie. Lecz jak arka ostała się na wzburzonych falach potopu, tak Słowo Boże przetrwa wszelkie burze, grożące mu zniszczeniem. Podobnie jak ziemia kryje w sobie bogate żyły złota i srebra, a każdy, kto chce je odkryć, musi szukać, tak Pismo Święte posiada skarby Prawdy, które mogą być objawione tylko gorliwemu i modlącemu się poszukiwaczowi. Bóg chciał, aby Biblia była podręcznikiem dla wszystkich ludzi w dzieciństwie, w latach młodzieńczych i wieku dojrzałym — słowem, by była studiowana zawsze. Słowo Boże jest objawieniem samego Boga. Każda nowo odkryta prawda ukazuje nowe, nieznane dotychczas cechy charakteru Autora Biblii. Studiowanie Pisma Świętego ściślej łączy ludzi ze Stwórcą i daje im jaśniejsze poznanie Jego woli. Biblia jest środkiem łączności Boga z ludźmi.  

Waldensi rozumieli, że „początkiem mądrości jest bojaźń Pańska" (Ps. 111,10), ale w celu rozszerzenia horyzontów myślowych nie lekceważyli ważności kontaktu z otaczającym ich światem, znajomości ludzi i aktywnego życia. Ze swych górskich szkół wysłali młodzieńców do uczelni w miastach Francji i Włoch, gdzie było szersze pole do studiów i obserwacji, aniżeli w ojczystych Alpach. Młodzieńcy ci byli wystawieni na rozmaite pokusy, byli bezpośrednimi świadkami grzechu, napotykali sprytnych współpracowników szatana, którzy pragnęli skłonić ich do przyjęcia fałszywych nauk i błędnych zasad. Na szczęście wychowanie, jakie otrzymali w dzieciństwie, przygotowało ich na spotkanie wszelkich niebezpieczeństw. 

Młodzi waldensi zachowywali się ostrożnie w szkołach, do których uczęszczali. Pod połami specjalnie przygotowanych szat ukrywali największy skarb - kosztowne odpisy Pisma Świętego. Ten owoc długoletniej i żmudnej pracy zabierali ze sobą, aby, gdzie tylko nadarzała się okazja, bez wzbudzenia podejrzeń, ostrożnie podsuwać części Pisma Świętego osobom, których serca zdawały się być otwarte na przyjęcie Prawdy. W ten sposób wielu studentów wracało na drogę prawdziwej wiary, a bywało i tak, że zasady waldensów przyjmowały całe szkoły. Mimo skrupulatnych dochodzeń przeprowadzanych przez papieskich wysłanników, nie zawsze udawało się odkryć źródła tak zwanej „szkodliwej herezji". 

Duch Chrystusa jest duchem ewangelizacyjnym. Pierwszym pragnieniem szczerze nawróconego serca jest chęć przyprowadzenia innych do Zbawiciela. Takim właśnie byli waldensi. Rozumieli, że Bóg żąda od nich więcej, niż tylko przechowywania czystej Prawdy we własnych kościołach; byli przekonani, że spoczywa na nich odpowiedzialność za zaniesienie światła Prawdy tym, którzy są w ciemności. Dlatego dzięki mocy Słowa Bożego starali się rozerwać więzy, jakimi Rzym zniewolił ludzi. Waldensi kształcili swych duchownych na ewangelistów, a każdy, kto chciał zostać kaznodzieją, musiał najpierw zdobyć doświadczenie w pracy misyjnej; musiał trzy lata działać na rozmaitych terenach ewangelizacyjnych zanim mógł przejąć kierownictwo nad zborem współwierzących. Służba ta, wymagająca od samego początku samozaparcia i ofiary, była dobrym przygotowaniem do ciężkiego, pełnego doświadczeń i prób życia duszpasterza. Młodzieńcy ordynowani do służby kaznodziejskiej nie oczekiwali ziemskich bogactw ani czci, lecz spodziewali się życia pełnego trudów i niebezpieczeństw, a nawet męczeńskiej śmierci. Ewangeliści wychodzili do pracy po dwóch, tak jak Jezus wysyłał swoich uczniów. Z każdym młodzieńcem szedł zwykle starszy doświadczony ewangelista, który był dla młodego przewodnikiem, odpowiedzialnym za niego; młodszy zaś zobowiązany był słuchać jego rad i wskazówek. Nie zawsze przebywali razem, ale często schodzili się na modlitwę i naradę, by w ten sposób wzajemnie wzmacniać swą wiarę. 

Z pewnością ponieśliby porażkę, gdyby wyjawili prawdziwy cel swojej misji, dlatego starannie ukrywali swe rzeczywiste zamierzenia. Każdy z nich znał jakieś rzemiosło i pod pozorem zwykłego zarobkowania wykonywali dzieło ewangelizacji. Często wędrowali jako kupcy lub domokrążcy. „Sprzedawali jedwabie, ozdoby i rozmaite przedmioty, które w owym czasie nie były łatwo dostępne, chyba że w odległych ośrodkach handlowych. Jako kupców chętnie witano ich tam, gdzie nie przyjęto by misjonarza" (por. Wylie, I,7). Cały czas wznosili serca do Boga, prosząc o mądrość, by skutecznie przedstawić skarby kosztowniejsze od złota i drogich kamieni. Mieli przy sobie ukryte odpisy fragmentów całej Biblii i gdy tylko nadarzała się okazja zwracali uwagę swoich klientów na te rękopisy. Często wzbudzali zainteresowanie Słowem Bożym i z radością zostawiali odpisy tym, którzy chcieli je przyjąć. 

Pracę ewangelizacyjną rozpoczynali od wzgórz i dolin rodzinnych gór, potem szli coraz dalej poza miejsca swego ukrycia. Często boso i w zwyczajnym, zabrudzonym w podróży odzieniu, jak ich Mistrz wędrowali przez małe i wielkie miasta, docierając do najodleglejszych zakątków. Wszędzie rozsiewali kosztowne ziarna Słowa Bożego. Tam, gdzie przechodzili, wyrastały zbiory, a krew męczenników świadczyła o Prawdzie. Potajemnie i w cichości Słowo Boże torowało sobie drogę do serc i domów chrześcijan, a dzień Sądu Ostatecznego objawi bogate żniwo dusz pozyskanych przez pracę tych wiernych ludzi. 

Pismo Święte było dla waldensów nie tylko opisem działalności Bożej w przeszłości oraz nakreśleniem odpowiedzialności i obowiązków teraźniejszości, lecz także objawieniem niebezpieczeństw i wspaniałości przyszłych dni. Wierzyli, że koniec wszechrzeczy nie jest daleki. Gdy z modlitwą i ze Izami studiowali Biblię, wypowiedzi Pisma św. wywierały na nich głębokie wrażenie i przez to lepiej rozumieli swe obowiązki względem bliźnich, którym winni byli ogłosić zbawienne prawdy. Pismo Święte ukazywało im plan zbawienia. W wierze w Jezusa Chrystusa znajdowali pociechę, nadzieję i pokój. Im więcej światło Prawdy rozjaśniało ich rozum i radowało serce, tym bardziej pragnęli zwrócić promienie tego światła na tych, którzy trwali w ciemnościach błędów papieskich. 

Widzieli, jak wielu ludzi pod wpływem nauk papieża i kleru na próżno stara się otrzymać odpuszczenie grzechów przez umartwianie ciała. Ludzie nauczeni, że na zbawienie trzeba zasłużyć dobrymi W Polsce o waldensach słyszymy już w 1257 r., kiedy to pojawili się na pograniczu polsko-czeskim. Na początku XIV w. stanowili oni dosyć dużą siłę w miastach śląskich. Przeciw waldensom Kościół katolicki podjął walkę przy pomocy wprowadzonej w tym czasie w Polsce inkwizycji. Podejrzanych o herezję ścigano, przeprowadzano procesy i wydawano wyroki nakładające kary kościelne, głównie ekskomunikę (klątwę), następnie zaś palono żywcem na stosie. Na początku XIV w. waldensi rozpowszechnili swe wpływy również w Małopolsce, gdzie tępili ich inkwizytorzy, korzystający z poparcia Władysława Łokietka. Mimo prześladowań musieli jednak przetrwać i szerzyć dalej swe nauki, skoro w 1327 r. papież Jan XXII, polecił dominikanom zorganizować urząd inkwizytora w Królestwie Polskim ze względu na istnienie silnych ruchów heretyckich. Waldensi działali również na Pomorzu Zachodnim. Ich działalność na ziemiach polskich przetrwała do XV w., kiedy to połączyli się z husytami.  

Uczynkami, polegali na sobie samych, wciąż myśleli o swym grzesznym stanie, czuli się narażeni na gniew Boży, dręczyli swe dusze i ciała, lecz nie znajdowali ulgi. Takie były rezultaty stosowania się do papieskich doktryn. Tysiące ludzi opuszczało przyjaciół i krewnych, by spędzić życie w klasztornych celach. Tysiące wiernych na próżno starało się zdobyć spokój sumienia przez częste posty, bezlitosne biczowanie się, nocne czuwania, wielogodzinne klęczenie na zimnych i wilgotnych posadzkach swych nędznych mieszkań, dalekie pielgrzymki, praktyki pokutne i straszliwe męki. Przygnieceni świadomością grzechu i przerażeni gniewem mściwego Boga, ludzie cierpieli, aż wyczerpani nałożoną na siebie pokutą, schodzili do grobu bez promyka nadziei. 

Waldensi pragnęli nakarmić tych cierpiących ludzi chlebem żywota, przynieść im w obietnicach Bożych poselstwo pokoju i ukazać Chrystusa - jedyną nadzieję zbawienia. Twierdzili, że nauka, iż dobrymi uczynkami można zadość uczynić przestępstwom zakonu Bożego, jest oparta na fałszu i że wiara w ludzkie zasługi przysłania nieskończoną miłość Chrystusa. Jezus umarł jako ofiara za grzechy, ponieważ upadła ludzkość sama nie może nic uczynić, aby pojednać się z Bogiem. Zasługi ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Zbawiciela są podstawą chrześcijańskiej wiary. Zależność człowieka od Chrystusa jest tak oczywista, a jego zespolenie przez wiarę z Jezusem musi być tak ścisłe, jak związek poszczególnych członków z ciałem lub latorośli z winnym krzewem. 

Nauki papieży i księży doprowadziły do tego, że ludzie uważali charakter Boga, a nawet Chrystusa, za surowy, ponury i groźny. Zbawiciela przedstawiano jako pozbawionego współczucia dla grzesznych ludzi do tego stopnia, że trzeba pośrednictwa świętych i księży, ażeby być przez Niego przyjętym. Ci, którzy zostali oświeceni Słowem Bożym chcieli skierować wzrok oszukanych ludzi na Chrystusa jako współczującego i miłującego ich Zbawiciela, który z wyciągniętymi ramionami zaprasza wszystkich, aby przyszli do Niego ze swymi troskami i wszelkimi trudnościami. Pragnęli usunąć przeszkody, które stawiał szatan, aby ludzie nie dostrzegali obietnic Bożych i nie mogli bezpośrednio zbliżyć się do Boga, wyznając Mu swe grzechy, by osiągnąć przebaczenie i pokój. 

Posłowie waldensów gorliwie odkrywali spragnionym ludziom kosztowne prawdy ewangelii i ostrożnie przedstawiali starannie przepisane części Pisma Świętego. Byli szczęśliwi, gdy udało im się pocieszyć szczere dusze, które pod ciężarem grzechów znały jedynie Boga pomsty czekającego tylko na to, by wymierzyć karę za przestępstwa Zakonu. Drżącymi ustami i ze łzami w oczach, czasami na kolanach, objawiali swym braciom kosztowne obietnice, dające grzesznikowi jedyną nadzieję zbawienia. W ten sposób światło Prawdy przenikało do niejednego umysłu i rozpraszało ciemności ducha, a Słońce Sprawiedliwości oświecało serce swymi uzdrawiającymi promieniami. Często kilkakrotnie odczytywano jakąś część Pisma Świętego, bowiem słuchacz chciał się upewnić, czy dobrze zrozumiał. Szczególnie proszono o powtarzanie słów: „Krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu" (l Jana 1,7). „I jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jan 3,14.15). 

Wielu wyprowadzono z błędu tłumacząc im bezpodstawność roszczeń Rzymu. Poznawali wtedy, jaką niedorzecznością jest pośrednictwo ludzi lub świętych w imieniu grzesznika. Przyjąwszy jutrzenkę zbawienia, ludzie z radością wołali: „Chrystus jest moim kapłanem, Jego krew moją ofiarą, Jego ołtarz mym konfesjonałem". Nauczyli się polegać zupełnie na zasługach Jezusa i powtarzali słowa: „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu..." (Hebr. 11,6). „I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni" (Dz. Ap. 4,12). 

Pewność miłości Zbawiciela była czymś niepojętym dla tych biednych, wyczerpanych dusz. Ulga była tak wielka, a potok światła tak jasny, iż sądzili, że znaleźli się w niebie. Wierząca ręka z ufnością spoczywała w dłoni Chrystusa, nogi pewnie stanęły na Skale Zbawienia. Zniknęła obawa przed śmiercią; teraz pragnęli nawet więzienia i tortur, gdyby to mogło przyczynić się do uczczenia imienia Zbawiciela. 

Słowo Boże czytano w ukrytych miejscach czasami pojedynczym osobom, a czasem małym grupom, które pragnęły światła i Prawdy. Często całe noce spędzano na studiowaniu Biblii. Zdziwienie i podziw słuchaczy był niekiedy tak wielki, iż poseł ewangelii musiał przerywać czytanie, dopóki umysły nie zdołały pojąć radosnego poselstwa zbawienia. Często pytano. „Czy Bóg rzeczywiście przyjmie moją ofiarę? Czy spojrzy na mnie łaskawie? Czy mi przebaczy?" Odpowiadano na to słowami Biblii: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja. wam dam ukojenie" (Mat. 11,28). 

Wiarą przyjmowano obietnice i wołano z radością: „Nie trzeba więcej długich pielgrzymek, nie musimy już odbywać męczących podróży do świętych grobów. Możemy przyjść do Chrystusa takimi, jakimi jesteśmy - grzesznymi i nie uświęconymi, a On nie wzgardzi pokorną modlitwą. >>Grzechy są tobie przebaczone<<. Moje, nawet moje mogą być przebaczone!". 

Święta radość napełniała serca, imię Jezusa uwielbiano pieśniami pochwalnymi i dziękczynnymi. Szczęśliwi ludzie wracali do swych domów, żeby dalej szerzyć światło, i tak jak umieli, powtarzali innym czego doświadczyli, oraz w jaki sposób odnaleźli prawdziwą i żywą Drogę. Słowo Boże powtarzane przez nich posiadało dziwną i cudowną moc, która przenikała serca wszystkich pragnących poznać Prawdę. Głos Boży przekonywał słuchaczy. 

Poseł Prawdy udawał się w dalszą drogę, a jego pokora, szczerość, gorliwość i serdeczność były przedmiotem częstych rozmów. W wielu wypadkach słuchacze nie pytali go, skąd pochodzi, ani dokąd zdąża. Byli tak przejęci wpierw podziwem, a potem wdzięcznością i radością, że nie myśleli o tych sprawach. Gdy prosili, by ich odwiedził, odpowiadał, że musi szukać innych zgubionych owiec trzody Chrystusa. „Czyżby to był anioł z nieba?" - pytali. 

Bardzo często nie widzieli już więcej posłańca, który im przyniósł Prawdę. Był on już w innych krajach, albo ginął w nieznanym więzieniu, a może kości jego bielały tam, gdzie świadczył o ewangelii. Ale słowa, które wypowiedział, nie mogły być zapomniane; to one wypełniały dalej dzieło w sercach ludzkich, a ich skutek objawiony będzie dopiero na sądzie ostatecznym. 

Misjonarze waldensów wkraczali do królestwa szatana i dlatego moce ciemności wzmogły czujność. Każdy wysiłek podjęty dla postępu Prawdy obserwowany był przez szatana, a ten wywoływał obawy wśród jego ludzkich współpracowników. Przywódcy kościoła rzymskiego zdawali sobie sprawę ze wzrastającego niebezpieczeństwa, grożącego im ze strony tych skromnych pielgrzymów. Jeżeli pozwolą światłu Prawdy świecić bez przeszkód, rozproszy ono chmury fałszu otaczającego lud, zwróci umysły ku Bogu, a w końcu uczyni kres panowaniu Rzymu. 

Nawet samo istnienie ludzi, którzy wyznawali wiarę pierwotnego kościoła, było już świadectwem odstępstwa Rzymu; dlatego też wzbudzało nienawiść i prześladowanie. Sprzeciwianie się zakazowi i popularyzowanie Pisma Świętego było także obrazą, której Rzym nie mógł darować. Postanowił więc zgładzić tych ludzi z powierzchni ziemi. Rozpoczęły się wyprawy przeciwko ludowi Bożemu ukrytemu w górskich kryjówkach. Inkwizytorzy ścigali ich na górskich szlakach i często powtarzała się scena niewinnego Abla padającego z morderczej ręki Kaina. 

Pustoszono urodzajne pola waldensów, równano z ziemią ich mieszkania i kaplice, tak iż tam, gdzie niegdyś znajdowały się kwitnące pola i domostwa spokojnego i pracowitego ludu, powstawały opustoszałe miejsca. Jak dzikie zwierzęta stają się bardziej rozszalałe na widok krwi, tak wściekłość władz papieskich, podsycana była większymi cierpieniami ich ofiar. Wielu świadków prawdziwej wiary ścigano po górach lub niepokojono w dolinach, gdzie ukrywali się wśród potężnych lasów i skał. 

Jednak nie można było skierować żadnego oskarżenia przeciwko moralności prześladowanych chrześcijan. Nawet nieprzyjaciele poświadczali, że lud ten jest spokojny, przyjazny i pobożny. Ich wina leżała jedynie w tym, że nie chcieli służyć Bogu według upodobania papiestwa. Z powodu tego przestępstwa spadały na nich wszelkiego rodzaju zniewagi, poniżenia i tortury. 

Gdy Rzym postanowił zniszczyć tę znienawidzoną sektę, rozpoczął od rzucania klątwy, która potępiła waldensów jako heretyków, wydając na nich tym samym wyrok śmierci. Nie oskarżano ich o nieróbstwo, rozwiązłość czy nieuczciwość, lecz głoszono, że ich pobożność i świętość jest pozorna, przez co zwodzą „owce prawdziwej trzody Bożej". Dlatego papież zarządził, "aby tę obrzydliwą i upartą sektę przestępców, w razie gdyby sprzeciwiała się uroczyście wyrzec swych herezji, zgnieść jak jadowite węże" (Wylie, XVI. 1). Czy pyszny władca rzymski zdawał sobie sprawę z tego, że się kiedyś usłyszy ponownie te słowa? Czy wiedział, że są one zapisane w księgach niebios, że kiedyś na sądzie będą świadczyć przeciwko niemu? Jezus powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście" (Mat. 25,40). 

Bulla papieska żądała, aby wszyscy wyznawcy kościoła przyłączyli się do wypraw krzyżowych przeciwko heretykom. Jako zachętę do tego okrutnego dzieła ogłoszono, że „uczestnicy otrzymują uwolnienie od wszystkich kar kościelnych, od grzechów głównych i pospolitych. Zwolniono ich od złożonych przysiąg, zalegalizowano prawo do własności, które w przeszłości nabyli nielegalnie, a każdemu, kto był zabił heretyka, przyrzeczono darowanie wszystkich grzechów. Bulla ta unieważniała wszelkie umowy zawarte z .waldensami, nakazywała sługom waldensów opuszczenie ich domów, zakazywała udzielania tym ludziom jakiejkolwiek pomocy i upoważniała każdego do zagarnięcia ich majątku" (Wylie, XVI,1). Dokument ten wyraźnie ukazywał prawdziwe motywy postępowania papiestwa; był to ryk smoka, a nie głos Chrystusa. 

Przywódcy kościoła nie chcieli dostosować swoich charakterów do wspaniałego wzoru zakonu Bożego, lecz stworzyli własny - wygodny dla nich - wzór postępowania i zapragnęli zmusić wszystkich do życia zgodnego z wolą Rzymu. Europa stała się widownią najstraszliwszych tragedii. Zepsuci i bluźnierczy kapłani wykonywali dzieło szatana, który ich inspirował. Nie znali miłosierdzia. Ten sam duch, który ukrzyżował Chrystusa i zabił apostołów, który pobudził krwiożerczego Nerona przeciwko wierzącym w dniach jego panowania, objawiał się w tych, którzy chcieli zetrzeć z ziemi umiłowanych przez Boga ludzi. 

Prześladowania, trwające przez wiele wieków, znoszone były cierpliwie i wytrwale przez pobożny lud, który chciał uczcić tym Zbawiciela. Nie zważając na podjęte przeciwko nim wyprawy krzyżowe, ani na prześladowania i nieludzkie tortury, jakie im groziły, Waldensi w dalszym ciągu szli głosić kosztowną Prawdę. Ścigano ich aż do śmierci, jednak ich krew zraszała wysiane ziarno, które wschodziło i przynosiło owoc. W ten sposób już na setki lat przed narodzeniem Lutra świadczyli oni o Prawdzie. Rozproszeni w wielu krajach, wysiali nasienie Reformacji, która zrodziła się za dni Wiklifa, rozszerzyła swój zasięg za czasów Lutra i aż do końca czasu będzie prowadzona przez tych, którzy gotowi są cierpieć „z powodu zwiastowania Słowa Bożego i świadczenia o Jezusie" (Obj. 1,9). 
___________________________________________________


Fragment dzieła znakomitej amerykańskiej pisarki:

"Wielki Bój"  Ellen Gould White: Rozdział IV

Wykorzystano tłumaczenie "Wielkiego boju" wydanego przez Chrześcijański Instytut Wydawniczy "Znaki Czasu". Wydawnictwo to jest właścicielem tego tłumaczenia i można w nim zakupić całą publikację. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz