sobota, 3 grudnia 2016

O szkodliwości antysekciarstwa

O tym, że antysekciarstwo jest szkodliwe

Ciekawy artykuł o tym w jaki sposób szkodliwe jest antysekciarstwo, propagandowe zwalczanie tzw. sekt. O tym jak środki antysektowe, tzw. infosekty, swoimi szkodliwymi działaniami patologizują życie duchowe i religijne.

(Artykul oryginalnie opublikowany już w 2006 roku na portalu yoyo.pl)

Dla społeczeństwa


Istotą anty-sekciarstwa jest krzewienie nietolerancji na tle religijnym. Wystarczy przejrzeć kilka stron internetowych, aby dostrzec, że sekty są tam postrzegane - i tępione - przede wszystkim jako jedno z wielu "zagrożeń duchowych": czyli coś, co może ludzi odciągnąć od Jedynej Prawdziwej Wiary. Na stronie stowarzyszenia Effatha [1] jako motto widnieje cytat z Jana Pawła II, potępiający nauczanie "sekt i nowych ruchów religijnych" jako "sprzeczne z nauką Kościoła". Są źródła, które wprost wymieniają jako typowe cechy sekty "odchylenia doktrynalne" [2], a wśród sygnałów, że bliska osoba związała się z sektą - zaprzestanie przyjmowania "wizyt duszpasterskich" lub komunii [4]. Miejscami zza neutralnego języka otwarcie wyziera pogarda. Członkowie innych ruchów religijnych nie odmawiają modlitw, tylko "modlitewki"; zetknęłam się nawet ze stroną anty-sekciarską, która bez cienia rumieńca umieszcza buddyzm i jego najciekawszy odłam, Zen, w dziale "Irracjonalne ideologie". [5] 

Ośrodki antysektowe polują na innowierców
Prawdziwy sens działalności antysekciarskiej ujawnia też nader niefrasobliwe podejście do tych "cech sekty", które mówią o obiektywnie destrukcyjnym charakterze grupy - takich jak niekontrolowana władza charyzmatycznego przywódcy uznawanego za istotę wyższą, ścisła dyscyplina rozciągająca się na wszystkie aspekty życia członków, ich uzależnienie ekonomiczne i izolacja. Wszystkie one są oczywiście skrupulatnie wyliczane - po czym beztrosko ignorowane przy zaliczaniu w poczet sekt poszczególnych grup (najlepszy przykład to Świadkowie Jehowy, mieszkający we własnych domach, spotykający się od czasu do czasu i nieposiadający żadnego "boskiego" lidera, nagminnie jednak pojawiający się w materiałach antysekciarskich). Typowe jest również zamazywanie różnicy między "sektą" (definiowaną jako grupa destrukcyjna), a normalnie działającym nowym ruchem religijnym. Bardzo często w dziale po tytułem: "cechy sekty" podawane są typowe cechy grupy destrukcyjnej, podczas gdy w innych miejscach wielokrotnie używa się słowa "sekta", gdy mowa ogólnie o grupie kultowej. Najbardziej rażącym przykładem tego matactwa jest twierdzenie, które poprzez dominikanów trafiło kiedyś aż do raportu Biura Bezpieczeństwa Narodowego - a mianowicie, że w Polsce "działa ok. 300 sekt" (w rzeczywistości chodzi oczywiście o *wszystkie* grupy religijne). Przesłanie jest jasne - całe to tałatajstwo niekatolickie jest fundamentalnie podejrzane, i nawet jeśli jeszcze nie wykorzystuje ludzi, to i tak kiedyś pewnie zacznie.

Patrząc szerzej, antysekciarstwo rozbudza ksenofobię. Ponieważ nowe ruchy religijne pochodzą w dużej mierze ze Wschodu, szczególnie demonizowane są pewne praktyki wywodzące się ze wschodniej tradycji i duchowości. Przykładowo, Dominikański Ośrodek Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach wylicza wśród sygnałów, że ktoś wpadł w szpony sekty m.in. jedzenie "potraw wegetariańskich z dużą ilością orientalnych przypraw", noszenie ubioru w kolorze pomarańczowym (czytaj: jak buddyjscy mnisi), golenie głowy czy palenie kadzidełek. Wegetarianizm obrywa tu najczęściej; jednak atakuje się też np. jogę, medytacje czy wschodnie sztuki walki. 


Jednak ksenofobia nie musi być nakierowana na konkretną kulturę. Z całości tych antysekciarskich ostrzeżeń aż bije strach przed odmiennością i obcością. Oto młody człowiek zaczyna się ubierać inaczej niż jego rówieśnicy, zmienia fryzurę, przestaje ("normalnie") jeść potrawy świąteczne, czyta publikacje "o obco brzmiących tytułach", odwiedzają go "dziwni" ludzie (czytaj: ubierający się i zachowujący inaczej niż ci, których mama spotyka co niedziela w kościele). Słownictwo tego rodzaju powtarza się wielokrotnie: "dziwne" szaty, rzeczy, pory, "podejrzane" filmy... To jest język zaścianka, zabitej dechami wiochy, gdzie wszystko to, co inne i nowe staje się automatycznie podejrzane, a obcych na wszelki wypadek przegania się kłonicami. Do tego dochodzi rozbudzanie histerii; te "dziwne" ruchy posiadają jakieś magiczne moce, nikt nie jest bezpieczny i najlepiej w ogóle się z nimi nie kontaktować, nawet w najniewinniejszy sposób. Naturalną reakcją na widok Obcego ma być ucieczka lub agresja. Nie daj Boże, żeby potraktować go jak człowieka, nawiązać jakiś dialog, postarać się zrozumieć - okazuje się bowiem, że "jeśli z szacunkiem i ciekawością słuchasz, co inni ludzie mają ci do powiedzenia", jesteś... szczególnie podatny na zwerbowanie! Tak więc działalność anty-sekciarska służy budowaniu społeczeństwa zamkniętego, szowinistycznego, agresywnego i trapionego przez paranoidalne lęki.

Jednak anty-sekciarze nie poprzestają na podburzaniu przeciwko Innym społeczeństwa. Są oni prawdziwymi spadkobiercami Inkwizycji również w tym sensie, że pragną też zaprząc do swojego wózka władze świeckie. I czynią to w sposób bardzo zręczny, bowiem atakując jeden z fundamentów nowoczesnej państwowości, jakim jest wolność sumienia, jednocześnie - przy pomocy swej specyficznej pseudo-nauki - potrafią przekonać niejednego przedstawiciela państwa, że tak naprawdę działają... w jego obronie (!). Poprzez swoją skuteczność w tym względzie stanowią bardzo realne zagrożenie - nie tylko dla wszystkich wyznawców innych religii, ale i dla całkiem sporej grupy ludzi, którzy interesują się jednym z wielu tematów z obszaru tzw. "zagrożeń duchowych": wegetarianizmem, jogą, medytacjami, astrologią, hipnozą, niekonwencjonalną terapią (np. akupunkturą), wschodnimi sztukami walki, nauczaniem metodą SITA, a nawet - tak, tak - muzyką techno czy pokemonami. O ile nawet w naszym kraju argument "ten wykład/koncert może odciągnąć ludzi od Kościoła" niekoniecznie skłoni władze do interwencji, o tyle okrzyk "to jest sekta!" często działa jak dotknięcie magicznej różdżki. I nie są to moje spekulacje - takie rzeczy już się zdarzały.

Dla jednostki 


Po drugie, anty-sekciarstwo szkodzi ludziom, którym miało nieść pomoc - a mianowicie "sekciarzom" i ich bliskim. W przypadku osób, które świadomie związały się z normalnym ruchem religijnym, budząc tym sprzeciw swych nietolerancyjnych krewnych, działalność anty-sekciarska służy dalszemu pogorszeniu relacji w rodzinie, nierzadko aż do całkowitego ich zerwania ("dalszemu" - bo trudno mówić o zdrowej sytuacji, kiedy do zrozumienia postępowania swego dziecka czy współmałżonka trzeba szukać pomocy u egzorcysty... sorry, eksperta od sekt). Anty-sekciarska działalność (dez)informacyjna, oparta na przekłamaniach i fantazjach, prowadzi do nasilania histerii, a teoria "prania mózgu" zachęca bliskich, aby lekceważyli uczucia, decyzje i argumenty "zwerbowanego" (bo przecież zostały mu wtłoczone do głowy przez sektę).

Jeszcze większe szkody może wyrządzić anty-sekciarstwo drugiej grupie - a mianowicie ludziom, którzy uwikłali się w zależność od grupy rzeczywiście patologicznej, a także ich bliskim. Niebezpieczna jest tutaj przede wszystkim teoria "prania mózgu", będąca zaprzeczeniem jednostkowej odpowiedzialności. Nikt z was nie jest niczemu winien; nawet najnormalniejszy, najszczęśliwszy i najbardziej kochany przez rodzinę czlowiek moze zostac zwerbowany przez morderczą sektę, stosującą magiczne techniki odbierające rozum. Nie ma powodu, żeby się wstydzić; nie ma powodu, aby się zastanawiać. To ONI są za wszystko odpowiedzialni.

To założenie jest niezwykle wygodne. Tak się bowiem składa, ze ludzie, którzy wikłają się w jakieś chore związki - czy to osobiste, czy grupowe - mają zazwyczaj poważne problemy emocjonalne. Uczciwe wejrzenie we własne motywacje to jednak zabieg trudny i bolesny, szczególnie jeśli u ich podłoża leżą doświadczenia głęboko upokarzające. Bardzo trudno jest przyznać: "tak, to ja sama zgodziłam się, aby traktowano mnie jak szmatę - bo w głębi serca czuję, że na nic innego nie zasługuję". O wiele łatwiej jest zrzucić winę na "pranie mózgu"; w ten sposób człowiek nie musi się wstydzić, ani stawać oko w oko z uczuciami, o których najchętniej by zapomniał. Ten psychologiczny mechanizm każdy z nas zna na pewno z codziennych doswiadczen. W kontekście anty-sekciarskim działa on jednak ze zdwojoną siłą, bo w grupową zależność popadają najłatwiej ludzie, którzy chętnie oddają odpowiedzialność za własne życie w cudze ręce, a odsuwanie od siebie jakiejkolwiek winy jest dla nich naturalne jak oddychanie. Wielu z nich nie byłoby tak chętnych do współpracy z antysekciarzami, gdyby im kazano zastanowić się nad sobą, poszukać, co ich skłoniło do takiego, a nie innego zaangażowania.

Przerzucenie odpowiedzialności jest również wygodne dla bliskich "wypranego", szczególnie zaś rodziców, gdyż są oni nierzadko współautorami zaistniałej sytuacji - albo bezpośrednio, jako źródło traumy z przeszłości, albo pośrednio, gdyż nie potrafili nawiązać kontaktu z dzieckiem, co skłoniło je do związania się z grupą w ramach buntu czy prób zwrócenia na siebie uwagi. Ponieważ jednak żaden rodzic nie przyzna się chętnie, że tak naprawdę szkodził swoim latoroślom, teoria "prania mózgu" jest idealną ucieczką; ba, jeśli to rodzice skontaktowali się z anty-sekciarzami - a często tak bywa - mogą oni, zamiast stawać oko w oko z nieprzyjemną prawdą o sobie, występować wręcz w roli wybawicieli i obrońców.

Zatem właśnie wówczas, gdy zarówno "sekciarz", jak i jego bliscy powinni uczciwie i dogłębnie przeanalizować swoje zachowania, anty-sekciarze podsuwają im teorię przerzucającą całą winę na innych. A tymczasem bez wejrzenia w siebie taki człowiek będzie nadal wplątywał się w podobne układy - jeśli nie w następnej grupie kultowej, to np. w małżeństwie z apodyktycznym sadystą.

Jeszcze gorzej jest, kiedy w to wszystko wchodzi zabobon. Wystarczy poczytać sobie niektóre "swiadectwa" pojawiające się tu i ówdzie w necie, żeby zdać sobie sprawę, że pisali je ludzie niezbyt zrównoważeni psychicznie. Chorobliwy strach przed krzyżem, jakieś "głosy", wizje... Te chore majaczenia przyjmowane są przez zabobonnych antysekciarzy jako fakty - a tymczasem ostatnią rzeczą, której potrzebuje ktoś, kto ma halucynacje, jest towarzystwo osób, które mu wierzą! Jak bardzo może to być niebezpieczne, niech zaświadczy historia Caroline Marchant, chorej psychicznie Angielki, której zwidziało się, że była satanistką i składała diabłu ofiary z własnych dzieci. Żadna ze straszliwych rewelacji Caroline nie została potwierdzona; wręcz przeciwnie, udowodniono, że mrożące krew w żyłach opisy zaczerpnęła z książki "From Witchcraft to Christ" innej konfabulatorki, Doreen Irvine (która w 1987 r. dodatkowo udzielała jej "duchowego wsparcia" w Zion Christian Temple w Yate k. Bristolu). "Opiekę duchową" nad chorą dziewczyną kontynuował później pastor Kevin Logan, który zamiast wysłać ją do psychiatry, podsycał te urojenia; w rezultacie w lutym 1990 r. Caroline Marchant popełniła samobójstwo.[3]

Dla duchowości 


Ta część może być dla niektórych zaskoczeniem - w końcu celem działalności anty-sekciarskiej ma być właśnie obrona duchowości przed rozmaitymi zagrożeniami. Nie będę się wdawać w rozważania, na ile służą (lub szkodzą) duchowości nietolerancja czy ksenofobia (chociaż jest to również pytanie ważkie). Tutaj jednak chcę się skupić na innym aspekcie: otóż anty-sekciarstwo, poprzez metodę, którą wykorzystuje dla zapewnienia sobie szerszego wsparcia (w tym ze strony instytucji państwowych), podważa pozycję i znaczenie duchowości w naszej kulturze - a to ze względu na zawłaszczanie naukowego języka w celu patologizacji doświadczenia religijnego wyznawców znienawidzonych kultów, co w ostatecznym rozrachunku doprowadza jednak do patologizacji religijności w ogóle.

Przegląd stron anty-sekciarskich ujawnia, że jako cechy typowe dla uwikłania w sektę - czyli chorego zaangażowania będącego wynikiem stosowania psychomanipulacji - wymieniane są rzeczy następujące:

- "przeżycie kluczowe" wymykające się poznaniu rozumowemu
- nagła, dramatyczna wewnętrzna przemiana, prowadząca do wielkich zmian w życiu
- ogromna radosć, poczucie zaangażowania
- poświęcanie dużej ilości czasu na praktyki duchowe (odmawianie "modlitewek", śpiewy religijne etc.).
- gotowość do podporządkowania swego życia codziennego zasadom religii (zmiana diety, noszenie nakrycia głowy, rezygnacja z pewnych przyjemności etc.) 
- zainteresowanie sprawami wiary, gotowość do dyskusji na ich temat
- gorliwa chęć propagowania swoich poglądów

Czy już widzicie, o co mi chodzi? Przecież jest to w gruncie rzeczy opis... religijnego nawrócenia! Umieśćmy te zarzuty w katolickim paradygmacie: czy doświadczenie Boga nie wymyka się przypadkiem poznaniu rozumowemu? Czy człowiek, który sądzi, że Go znalazł, nie odczuwa "ogromnej radości"? Czy katolik nie powinien się stosować do nakazów swojej religii - np. zachowując post w określone dni? Czy głęboka religijność nie wymaga, aby dostosować do niej życie codzienne? Czy Kościół nie zachęca wiernych do "apostolatu" (czyli "propagowania swoich poglądów")? I tak dalej, i tak dalej...

Zatem w świetle wyliczonych powyżej ostrzeżeń "zdrowe" podejście do religii zaczyna się rysować jako bezmyślność, apatia i tumiwisizm - entuzjazm jest podejrzany, "cytowanie fragmentów świętych tekstów" to wręcz objaw chorobowy, a już nie daj Boże, żeby ktoś zaczął prowadzić "ożywioną korespondencję" na tematy religijne! (Jak na ironię, jednocześnie często ci sami ludzie narzekają, że katolikom brakuje zaangażowania...)

W nowoczesnym świecie, mocno przesiąkniętym ideologią materialistyczną i wielbiącym naukę, która nie wypracowała jeszcze modelu obejmującego metafizykę, głęboka religijność już nazbyt często przedstawiana jest jak jakaś wstydliwa przypadłość. Jeśli zaczniesz się modlić w miejscu publicznym, narazisz się na głupie chichoty; jeśli nagle wyrazisz potrzebę pójścia do kościoła, prawdopodobnie zobaczysz w oczach większości znajomych wyraz delikatnej troski - lub pewnego zażenowania, jakbyś głośno puścił bąka. Religia może być dodatkiem do życia, jakąś tradycją rodzinną, jak coroczne wizyty u upierdliwej ciotki, ale nie ma prawa wywierać zbyt mocnego wpływu; a jeśli okaże się, że jednak wywiera, ludzie zaczną podejrzewać, że masz nie po kolei w głowie. Teoria "prania mózgu" i inne anty-sekciarskie wymysły służą tylko wzmacnianiu tego nastawienia. Kochani, naiwni anty-sekciarze: nie łudźcie się, że cały świat dostrzega tak wyraziście różnicę między (złą) mantrą, a (dobrą) zdrowaśką. Wizja "chorobliwego" odmawiania modlitewek prędzej czy później wróci do was jako pogarda wobec różańca.

Niektóre źródła:


1. Stowarzyszenie Effatha

2. ks. Władysław Nowak, "Sekty w Polsce a młodzież", cytowany na stronie Effatha (i wielu innych).

3. 1. R.A. Gilbert, "Casting the First Stone", Element 1993, str. 154

4. A.Zwoliński, "Anatomia sekty", Kraków 1996, cytowane na stronie Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach

(źródło wielu niepodpisanych cytatów wplecionych w ten tekst)

5. Serwis "Duchowa pomoc "Roberta Tekieli (już po napisaniu tego tekstu został - ku mojej niekłamanej satysfakcji - zamknięty).  

Oryginalna publikacja znajdowała się na stronie domowej autorki wraz z wieloma innymi ciekawywi artykułami, które warto było przeczytać, gdy istniał jeszcze ów serwis (aktualnie strona nie działa): 


© Copyright Anna Czajkowska (Faolan) - lipiec 2006 
Wszelkie prawa do tego artykułu były zastrzeżone przez autorkę, która jednak zgodziła się na republikację. 

Link do artykułu: Wielka kariera mitu "prania mózgu" 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz